Między lukrem a gorzkimi żalami

Bezdzietne koleżanki pytają z przekąsem “No i jak bidulo, masz już dość? Drapiesz podłogę pod drzwiami, żeby wyjść do ludzi?”, a te, które mają dzieci, kwitują wszystko hasłem “Phi, kochana, to jeszcze nic, jeszcze zobaczycie!?” Wystarczy, że się raz nie umaluję, by usłyszeć, że te podkrążone oczy to wina dziecka i że będzie tylko gorzej, jak zacznie ząbkować. Niektóre telefony zaczynają się stwierdzeniem, że na pewno nie mogę rozmawiać, więc oni tylko na sekundę. Nikt jeszcze nie wpadł na to, że może mi się czasem nudzić.

Od dwóch miesięcy zastanawiam się, czy to inni przesadzają i straszą, czy ja mam wyjątkowy egzemplarz dziecka, który pozwala mi w miarę normalnie funkcjonować, a przy pomocy zaangażowanego męża i laktatora, nawet lampka wina i wieczorne wyjścia nie są mi całkowicie obce. A może mam takie dziecko, jak każde inne, raz lepsze, raz gorsze, ale po prostu ani nie płaczę nad swoim losem ani nie koloruję obrazka na różowo?. 

Chcę być gdzieś pośrodku. Gdzieś pomiędzy przesłodzonymi reklamami mleka modyfikowanego, w których najdorodniejsze bobasy radośnie stąpają bosymi stópkami po dębowym parkiecie wielkiego domu swoich wyjętych z żurnala rodziców, a rozgoryczonymi, depresyjnymi wpisami na forach internetowych z cyklu “macierzyństwo bez lukru, cała prawda o…”, według których posiadanie dziecka to jedynie wyrzeczenia, krew, pot i łzy, koniec życia, nici z seksu, wieczna kolka i wszechobecne wymiociny.

Dziś jadłam zimny obiad, przełykałam w pośpiechu zbyt duże kęsy, stojąc nad jego łóżeczkiem. Co chwila poprawiałam mu smoczka, którego wypluwał po sekundzie, by po kolejnych dwóch znów się go domagać głośnym piskliwym płaczem. Teraz śpi u Tomka na kolanach więc mogę pisać i dobrze mi bardzo. Mam czas dla siebie. Przynajmniej do kolejnego karmienia.

Nie pytajcie młodych mam, jak jest im ciężko, sugerując, że pewnie bardzo, i darujcie frazesy o takiej kolei losów czy nagrodzie, jaka nas za to czeka, gdy drań podrośnie. Nie jestem męczennicą tylko matką, a dziecko nie jest kulą u nogi ani robotem najnowszej generacji, którego mogę zaprogramować na bycie idealnym. Jeśli serio chcecie pomóc, weźcie dziecko na parę godzin, żebym mogła powłóczyć się bez celu i wózka po mieście albo pójść na łyżwy. Albo zorganizujcie spotkanie o takiej godzinie i w takim miejscu by karmiąca mama  mogła przyjść z oseskiem. To naprawdę wykonalne. Ani trudne, ani bezproblemowe. Ot, normalne.

 

 

Leave a comment